Oto kolejne wspomnienia w ramach akcji SP2 z okazji 450-lecia uzyskania praw miejskich przez Węgorzewo Moje miasto, a w nim....Przesłał je Dariusz Polonis.
Pomyślałem, że wezmę udział w akcji Dwójki „Moje miasto, a w nim…” i napiszę kilka zdań o tym, co było, a czego już nie ma w Węgorzewie, ale po chwili uświadomiłem sobie, że moje wspomnienia nie dotyczą całego miasta, ale jego małego fragmentu (dosłownie i w przenośni), czyli ulicy Małej i jej bliskiej okolicy.
Cudownej, gdy byłem dzieckiem; niezapomnianej, gdy jestem dorosły.
Co było?
Był Szpak.
Tak nazywaliśmy miejsce niedaleko naszego budynku przypominające ogród angielski z mnóstwem drzew, zarośli, fundamentem poniemieckiego budynku, nierównościami terenu, rzędem kilku tui, małą, schodzącą w dół w stronę kanału łączką i dwiema jabłonkami, na które wspinaliśmy się, aby się posilić po meczu w piłkę nożną.
Szpak był cudowny, ale nie zawsze, bo w czasie wakacji turyści rozbijali tam namioty i wtedy dochodziło do wielu nieporozumień. Mało tego, co roku w czasie wakacji pojawiał się tam pewien jegomość, który przygotowywał drewno na ognisko dla turystów, zbierał po nich śmieci i porozrzucane puszki, z których wyjadał resztki, co powodowało, że go bardzo nie lubiliśmy i czasami robiliśmy mu na złość. Nazywaliśmy go tak, jak nasz tajemniczy ogród: Szpak.
Wspominam tego człowieka (piszę: tego człowieka, bo nie pamiętam imienia i nazwiska), ponieważ pewnego razu wpłynął na moje życie. Spotkałem go nad kanałem, gdy moczył swoje brudne nogi. Postanowiłem z niego zadrwić i zacząłem, przedrzeźniając go, też moczyć nogi. Zadałem mu kilka pytań, które miały go sprowokować (nie pamiętam, jakie to były pytania; pamiętam intencję). Ku mojemu zdziwieniu, nie odgonił mnie kijem, jak to robił wcześniej wobec nas, ale zaczął mówić o sobie.
Dowiedziałem się, że mieszka w DPS-ie, był nauczycielem, uczył w gimnazjum przed wojną, znał historię, język francuski i niemiecki.
Dzisiaj wiem, że miał problemy ze zdrowiem psychicznym, więc nie mam pewności, czy to, co mówił, było prawdą, ale wtedy mu uwierzyłem i poczułem wstyd za moje wcześniejsze zachowania wobec niego. Tym wspomnieniem chcę mu podziękować.
Co jest?
Apartamentowiec.
Co było?
Był Dom.
Kilkurodzinny. Mówiliśmy: poniemiecki, ale dla nas był Nasz (mimo że mieszkali w nim ludzie z różnych stron świata). Wejście główne było imitacją staropolskich dworków, bo miało wypustki w murze przypominające kolumny. Miał tajemnicze piwnice oraz strych, na którym urządziliśmy nasze obserwatorium, ucinając deskę w dachu i usuwając dachówkę. Widzieliśmy stamtąd LOK i PTTK. To była nasz kryjówka. Tam też umieściliśmy bociana ściągniętego z budynku FWP (Dzisiejsza Biedronka przy Urzędzie Miasta).
Przed budynkiem była brama, a po obu jej stronach lipy. Jednak najważniejszym drzewem był jesion rosnący na środku podwórka. Na nim urządziliśmy huśtawkę (sznurek i opona) i miejsce wspinaczki, które nieraz było powodem naszych kontuzji i sporów.
Dla mnie najciekawszym miejscem był… śmietnik. Pamiętam, że po lekcji historii, na której dowiedziałem się o wykopaliskach, postanowiłem takowe zorganizować. Zaczęliśmy kopać przy śmietniku i znaleźliśmy prawdziwe skarby: złote pierścionki, porcelanę, monety (wśród nich były 3 grosze polskie, ale najwięcej znaleźliśmy „ pfeningów” niemieckich) oraz odznaka z powstania w Lyonie we Francji. Byliśmy zachwyceni naszym odkryciem, ale krótko, bo dorośli zakazali nam poszukiwań. Do tej pory nie wiem, dlaczego.
Co jest?
Łąka i drzewa
Co było?
Było Boisko.
Obok PTTK-u. Nierówne i niewielkie, ale dla nas to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzała nam też 300 –letnia lipa oraz dwa okazałe modrzewie. Rozgrywaliśmy tam swoje najważniejsze mecze, nawet z udziałem obcokrajowców, ponieważ w pobliskim PTTK-u przebywali turyści z byłego NRD i zdarzało się, że nasi rówieśnicy z tego kraju rozgrywali z nami mecze.
Modrzewie służyły nam za taras widokowy. Gdy wspiąłeś się na szczyt, widziałeś jezioro Mamry. Do dziś są gwoździe, które wbiliśmy, by dotrzeć na szczyt ( obecnie to nieekologiczne, ale wówczas nie wiedzieliśmy nic o ekologii). Pamiętam, że grałem w koszulce w paski, przypominającej koszulkę piłkarzy Ajaxu, których starałem się naśladować.
Co jest?
Parking i drzewa (niestety lipa już nie istnieje)
O wielu jeszcze miejscach z mojego dzieciństwa mógłbym napisać. O prerii, na której teraz są ogrody działkowe; o buszu, który jest teraz zajęty przez ZHP; o ulicy, na której graliśmy w palanta i rozgrywaliśmy wyścigi kolarskie za pomocą kapsli od butelek, ale przyszło mi na myśl polskie przysłowie: Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Zachowam się jednak jak Okrasa i złamię przepisy, bo to moje miasto, a w nim…
Dariusz Polonis