Nasz patron
ŻYCIE I TWÓRCZOŚĆ JANUSZ KORCZAKA
Dzieciństwo i młodość
Janusz Korczak to pseudonim. Naprawdę nazywał się Henryk Goldszmit.Urodził się 22 lipca 1878 r. w zamożnej rodzinie żydowskiego adwokata. Dzieciństwo miał pogodne u rozumnych, mądrych rodziców Cecylii i Józefa Goldszmitów. Gdy miał osiem lat, zaczął uczęszczać do szkoły początkowej, a później do państwowego gimnazjum rosyjskiego. Kiedy miał jedenaście lat, jego ojciec zachorował na chorobę psychiczną i niedługo zmarł. Skończyło się szczęśliwe dzieciństwo. Henryk musiał pomagać matce, zarabiając korepetycjami. Nie zaniedbywał jednak nauki własnej i po skończeniu gimnazjum rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim.
Bardzo dużo czytał. W tym też okresie powstały pierwsze artykuły i książki. Wydawał je pod różnymi pseudonimami jak na przykład: Hen-Ryk, Janusz. A skąd wziął się Korczak? Był rok 1898. Henryk miał już dwadzieścia lat. Właśnie odbywał się w Warszawie konkurs literacki. Napisał na ten konkurs sztukę pt. „Którędy" i podpisał ją pseudonimem Janasz Korczak zaczerpniętym z książki J. I Kraszewskiego pt. „Historia o pięknej miecznikównie i o Janaszu Korczaku". Kiedy zecer składał do druku listę wyróżnionych autorów, przekręcił jedną literę. Powstał w ten sposób Janusz Korczak. I tak już zostało.
Przyjaciel dzieci
Jeszcze w czasie studiów Korczak zajmował się „dziećmi ulicy”, o których napisał nawet książkę pod tym samym tytułem. Uczył także na tajnych kursach,pisał następne książki. Po skończeniu studiów zaczął pracę w szpitalu dziecięcym na ulicy Śląskiej. Miał też prywatną praktykę. Biednych ludzi leczył za darmo, za to bogatym kazał słono płacić za porady lekarskie. W dalszym ciągu interesował się dziećmi. Zatrudniał się na koloniach letnich w Michałówce, dla dzieci żydowskich, i w Wilhemówce dla dzieci polskich. Pracował tam nie jako lekarz, ale jako wychowawca.
Janusz Korczak postanowił porzucić medycynę i zająć się wychowaniem sierot. W 1912 roku został dyrektorem „Domu Sierot” na ulicy Krochmalnej 92. Był to dom dla najbiedniejszych żydowskich dzieci. Od tej pory Korczak stale był związany z tą placówką. Tu w małym pokoiku na poddaszu pisał swoje książki dla dorosłych i dzieci. Dorosłych uczył „Jak kochać dziecko”, żądał od nich szacunku dla dzieci, zrozumienia i równych praw. Dzieciom tłumaczył trudne sprawy dorosłych: król Maciuś rządzi państwem, a mały Dżek sam zakłada spółdzielnię uczniowską zwaną kooperatywą. Niestety, są to tylko dzieci i trudno im poruszać się w świecie dorosłych. Januszowi Korczakowi od początku jego pracy w „Domu Sierot” pomagała pani Stefa Wilczyńska. Razem pracowali z dziećmi i razem walczyli o prawa dla nich.
Wybuchła I wojna światowa. Korczak został powołany do wojska i poszedł na wojnę. Zdobył stopień majora. Po powrocie z wojny zorganizował drugą placówkę dla dzieci, którą kierowała pani Maryna Falska. Ten dom nazywał się „Nasz Dom” i był przeznaczony dla dzieci polskich.
Życie w sierocińcu
A co działo się w „Domu Sierot” i „Naszym Domu”? Zajrzyjmy do środka. Żeby utrzymać porządek w swoich placówkach Janusz Korczak postanowił, że najlepiej będzie, jeśli dzieci same będąosądzały swoje postępowanie, a także same stanowiły o swoich prawach i obowiązkach. Działał więc sąd koleżeński, sejm, dzieci sprawowały dyżury, żeby było czysto i ładnie. Bo jakże nie przestrzegać tego, co się samemu uchwaliło? Raz na tydzień wychodziła gazetka.
Była księga: „Przepraszam – dziękuję”, jeśli zrobiło się coś, co sprawiło przykrość drugiej osobie, albo chciało się podziękować komuś, kto nam zrobił frajdę. Można się było założyć z „Panem doktorem” (tak dzieci nazywały Korczaka wymawiając te słowa jednym tchem) o bardzo różne rzeczy. Jeśli na przykład chłopiec często się bił przychodził do pana doktora i mówił, że w tym tygodniu będzie miał tylko trzy bójki. Zakładali się o miodowe cukierki, które doktor zawsze miał przy sobie. Była też skrzynka pytań, dla tych, co wstydzą się pytać wprost. Korczak zawsze odpowiadał na nie w gazetce. Był plebiscyt życzliwości i niechęci. Mieszkańcy „Domu Sierot” zdobywali stopnie: obojętny mieszkaniec, mieszkaniec i towarzysz. Oczywiście najlepiej było być towarzyszem, bo była to najwyższa kategoria. Ci, którzy zachowywali się źle, uznawani byli za uciążliwych mieszkańców i mogli być nawet usunięci z Domu.
Radosny wychowawca
Dlaczego nazywamy Korczaka „radosnym wychowawcą”? Korczak, jak wspominają jego wychowankowie, lubił się z nimi bawić: w ciuciubabkę, w chowanego, a nawet w berka. Opowiadał im też bajki. A jak wyglądał Janusz Korczak? Był niezbyt wysoki, lekko przygarbiony, z ryżą bródką i sporą łysiną. Miał zawsze lekko przymrużone niebieskie oczy. Najczęściej chodził w lekarskim zielonym fartuchu. Każdego wychowanka przyjmował pan doktor osobiście, ważył i mierzył, a nawet obcinał włosy. Korczak kupował także zęby mleczne od dzieci, żeby im zrobić przyjemność.
Co roku dzieci z „Domu Sierot” wyjeżdżały na kolonie do „Różyczki”, która mieściła się w Gocławku. Panowały tam te same zwyczaje, co w „Domu Sierot”. Oprócz tego działała orkiestra. Dzieci wypoczywały, bawiły się, kąpały. Ostatni raz Korczak z dziećmi wyjechał do Gocławka latem 1940 roku, kiedy na świecie szalała już wojna.
Redaktor gazety dla dzieci
Korczak mimo kierowania dwiema placówkami dla sierot, wykładania na dwóch wyższych uczelniach, pisania artykułów i książek, występowania w sądzie dla nieletnich w charakterze biegłego znalazł jeszcze czas na redagowanie „Małego Przeglądu” - gazety dzieci. Była to gazeta, która ukazywała się raz w tygodniu jako dodatek do „Naszego Przeglądu” - gazety dla dorosłych. Korczak głęboko wierzył w sens istnienia pism dla dzieci pod warunkiem jednak, że redaktorami w nich będą one same. I tak do „Małego Przeglądu” pisały dzieci z całej Polski, które najlepiej wiedziały, co je interesuje. Wkrótce okazało się, że gazeta ta zdobyła ogromną popularność nie tylko wśród dzieci, ale i wśród dorosłych. Tak samo było z radiowymi „gadaninkami” Korczaka. „Stary Doktor”, bo taki pseudonim miał Korczak, przyciągał do aparatów radiowych i dzieci, i dorosłych.
Jednak mimo popularności, jaką zdobyły „gadaninki” Starego Doktora, musiał odejść z radia. Były lata trzydzieste, nad światem zbierały się gęste chmury. Wtedy Korczak po raz pierwszy pomyślał o przeniesieniu się na stałe do Palestyny. Dwa razy wyjeżdżał, ale wracał, chociaż na pozór nic go w Polsce nie trzymało po śmierci matki. Sytuacja w Polsce była coraz bardziej niebezpieczna, a jednak Korczak nie mógł opuścić swoich dzieci, nie mógł opuścić Warszawy - miasta, w którym spędził całe swoje życie.
Autor książek
Był już wtedy znanym pisarzem - autorem książek dla dzieci: „Król Maciuś Pierwszy”, „Król Maciuś na Wyspie Bezludnej”, „Kajtuś czarodziej”, „Bankructwo małego Deka”, „Jośki, Mośki i Srule”, „Józki, Jaśki i Franki”, „Kiedy znów będę mały”, „Sława”, „Prawidła życia”, „Uparty chłopiec” i dla dorosłych bardzo ważnych do dzisiaj książek: „Jak kochać dziecko”, „Prawo dziecka do szacunku”. W uznaniu jego zasług Polska Akademia Literatury przyznała mu w 1937 roku Złoty Wawrzyn.
II wojna światowa – życie w getcie
Jest wrzesień 1939 roku. Na Warszawę spadają pierwsze bomby. I znów z radia płynie dobrze znany głos Starego Doktora. Tłumaczy on dzieciom, jak spokojnie i bez paniki zachować się podczas nalotów. Głos Korczaka uspokaja, niesie nadzieję. W 1940 roku Niemcy przesiedlają „Dom Sierot” do getta - zamkniętej dzielnicy żydowskiej na ulicę Chłodną 33. W getcie panuje głód i nędza, szerzą się różne choroby. Korczak walczy o każdy bochenek chleba dla dzieci, o kaszę, kawę i kartofle. Sam chodzi na żebry, żeby zdobyć jedzenie. Mimo wyraźnego niemieckiego zakazu, nie zdejmuje munduru majora. Zostaje z tego powodu aresztowany. Jest chory. Nie przestaje pracować. Dzięki niemu „Dom Sierot” jest oazą spokoju, a nawet luksusu. Codziennie dzieci dostają na śniadanie kawę zbożową, na obiad kartofle, albo kaszę bez okrasy, ale za to gorącą, na kolację kromkę chleba. Przyjaciele często proponują mu ucieczkę z getta. Korczak odmawia bardzo stanowczo, mówiąc; „Matka nie opuszcza dziecka w nieszczęściu, a ja jestem dla tych dzieci i matką i ojcem. Jakże je opuszczę w godzinie okrutnej, złej śmierci?”. W tym czasie w „Domu Sierot” mieszka około dwadzieścioro dzieci, ponieważ Korczak często przyprowadza dzieci znalezione na ulicy. Coraz częściej słyszy się o likwidacji getta, coraz więcej „transportów” ludzi jedzie do obozu zagłady w Treblince. Tam nie ma selekcji i szansy przeżycia, umiera się od razu - w komorze gazowej. Wie o tym Stary Doktor i pani Stefa. Starają się przygotować dzieci do tego ciosu. Ostatnie przedstawienie w „Domu Sierot” jest o godnym umieraniu dziecka.
Ostatnia droga
Na dzień przed wywiezieniem do Treblinki napisał w swoim „Pamiętniku”: „Nikomu nie życzę źle, nie umiem, nie wiem jak się to robi”. Myślał tak podlewając pelargonie, które dostał od znanej pisarki Marii Kownackiej i obserwując wartownika niemieckiego. Tak - ten człowiek nie umiał nienawidzić nawet Niemców, hitlerowców, którzy wyrządzili tyle krzywd ludziom. Następnego dnia, a był to akurat 5 sierpnia 1942 roku, Niemcy wyprowadzili Starego Doktora wraz z dziećmi i całym personelem „Domu Sierot” z getta prosto do bydlęcych wagonów, które pojechały do obozu śmierci w Treblince. Dzieci szły z zielonym sztandarem „Domu Sierot”, sztandarem nadziei wszystkich dzieci.
Pamięć o Korczaku wciąż żywa
Janusz Korczak był wielkim przyjacielem dzieci. Nie tylko je kochał i był dla nich dobry, lecz je szanował i przyznawał im prawa równe prawom dorosłych. Uczył także dzieci, że nie tylko prawa mają, lecz i obowiązki. Jego bohaterowie król Maciuś i Kajtuś zapominają o tym i źle się kończą ich losy. Janusz Korczak był jedną z najpiękniejszych postaci wśród polskich pedagogów i pisarzy. Całe życie poświęcił dzieciom. Dlatego stawiamy mu pomniki, nazywamy jego imieniem szkoły i szpitale. Na pozór pozostał po nim w Treblince tylko symboliczny kamień z napisem: „Janusz Korczak (Henryk Goldszmit) i dzieci”, a naprawdę - pamięć serdeczna w ludzkich sercach i myślach. Zawsze pamiętajcie o Januszu Korczaku - może nawet najpiękniejszej, najszlachetniejszej postaci w naszej literaturze. Oddał dzieciom wszystko, także własne życie. Nie ma Go wśród żyjących, ale jest wśród nas, obecny poprzez swoje mądre książki.